niedziela, 2 czerwca 2013

Happy End - jestem na TAK!

Krem do stóp Happy End od Bielendy kupiłam kilka miesięcy temu i muszę przyznać, że wiązałam z nim ogromne nadzieje. Nigdy do tej pory nie próbowałam kuracji kremem z mocznikiem, a wiele dobrego o nim słyszałam.



Krem jest przeznaczony do codziennej pielęgnacji popękanej, twardej skóry stóp. Producent obiecuje nam efekt zdrowych, miękkich i gładkich stóp. Systematyczne stosowanie gwarantuje ograniczenie skłonności do pękania i rogowacenia.

Jak wyglądały moje stopy? Cóż, przed kuracją Happy End'em nie miałam czym się chwalić. Chociaż większych problemów nigdy z nimi nie miałam, to jednak delikatne zrogowacenia tu i ówdzie się pojawiały. Wtedy w grę wchodziły jedynie pumeksy i gruboziarniste peelingi, za którymi nigdy nie przepadałam.

Krem ma treściwą konsystencję i jak na mój gust jest zbyt tłusty. Długo się wchłania i pozostawia na skórze okropny film, co jednak można mu wybaczyć, zważywszy na cuda, jakie potrafi zdziałać. Ja stosowałam go na noc, więc długie wchłanianie nie stanowiło większego problemu.


Czy spełnia wszystkie obietnice producenta? Ciężko mi powiedzieć jak poradziłby sobie z odciskami i nagniotkami, bo takowych nie posiadam, ale moje oczekiwania zdecydowanie spełnił. Znacznie poprawił stan moich stóp: zmiękczył zrogowacenia, nawilżył i dawał poczucie świeżości. Szczerze mówiąc, niczego więcej mi nie potrzeba. Pierwsza tubka tego kosmetyku na pewno nie będzie moją ostatnią.

3 komentarze:

  1. u mnie Lirene z prawoślazem nie do końca się sprawdził, aczkolwiek nie żegnam się z nim, dostanie jeszcze jedną szansę,

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam z tej serii kremik do rąk z masłem karite i też super się sprawdza :)
    Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  3. ups właśnie przypomniałaś mi że zaniedbałam moje stopy

    OdpowiedzUsuń